Dust Tactics KONKURS
Jeszcze kilka dni trwa kampania DUST TACTICS na wspieram.to. Nie pisałem recenzji. Rozgrywka w Dust Tactics zachęciła mnie za to, do napisania scenariusza. W trakcie jego tworzenia – koniecznie musiał był desant – pojawił się pomysł na literacki short, a że zabrakło czasu i pomysłu, więc nie macie wyjścia… Musicie pomóc:) Zasady konkursu umieściłem na dole strony, a teraz zapraszam do lektury.
Kapelsche-Veer, Dogen. Holandia, Grudzień 1944 roku
Pierwszy patrol
O 21.55 sierżant Jan Gembicki przerzucił przez ramię swojego niezastąpionego M1 i zaczął wspinać się wałem przeciwpowodziowym pod górę. Wdrapał się niemal na sam szczyt nasypu, przykucnął i dopiero wtedy znów sięgnął po broń. Rozejrzał się niepewnie po okolicy. Próbował przewiercić wzrokiem kilka martwych punktów – przede wszystkim dwa grube konary drzew, za którymi mogła się schować cała cholerna niemiecka drużyna. Mrok wokół wysypy Kapelsche-Veer gęstniał z każdą minutą. Warunki były fatalne. Padał marznący deszcz.
Zszedł nasypem na drugą stronę i przykucnął. Cienka warstwa lodu pokrywała zrytą bruzdami ziemię. W rowach zalegał śnieg, w dotyku przypominał papier ścierny. Świat na chwilę stał się ciszą, nieruchomą i złowróżbną, a jednym odgłosem był przytłumiony oddech sierżanta, świszczący pod grubym szalem.
Gwizdnął cichutko na resztę plutonu, czekającą przy łodziach u brzegu rzeki, po drugiej stronie wału. Minęła dłuższa chwila, zanim zobaczył pochylone ciemne sylwetki, schodzące nasypem.
Przed sobą mieli otwarty teren. Wyspa liczyła około ośmiu kilometrów długości, ale w części wschodniej, w której się znajdowali, zwężała się do zaledwie dwóch kilometrów. Na jej drugim końcu, za nieprzeniknioną zasłoną utkaną z mroku, czekali Niemcy. Gembicki mocniej ścisnął karabin M1 Garand. Ufał temu żelastwu, strzelał z niego jak nikt inny w oddziale, choć broń miała jedną wadę – prócz tej, że była amerykańska, a nie brytyjska, co raczej nie zdarzało się w oddziale – musiał wystrzelić wszystkie kule, zanim mógł załadować magazynek ponownie.
Dał znak, aby pluton ruszył do przodu.
Idąc na szpicy, ostrożnie stąpał po zlodowaciałej pokrywie. Pomimo to lód pękał, a sierżant zapadał się w kilkucentymetrowej warstwie śniegu. Gdy pokonał kilka metrów, poczuł, jakby ktoś kopnął go w twarz. Z trudem utrzymał równowagę, ledwie złapał oddech. W pierwszej chwili nie mógł uwierzyć, że to tylko lodowaty wiatr naparł na niego i pomknął dalej. Ze zdziwieniem stwierdził, że temperatura w jednej chwili znacznie się obniżyła. Jego ciałem wstrząsnęły dreszcze.
Chwilę później gdzieś daleko za rzeką zaterkotał karabin maszynowy 42 i umilkł. Jan przykucnął i machnięciem ręki wstrzymał marsz plutonu. Nasłuchiwał przez dobrą minutę, by się upewnić, że nic chłopakom nie grozi.
Wziął głęboki oddech, podniósł się z klęczek i kazał dalej przeć do przodu.
Chrobotanie kilkunastu par stóp za sobą sprawiło, że poczuł się trochę pewniej. Splunął, nie zamierzał zginąć w ostatnim dniu starego roku i zostać na zawsze w brabanckiej ziemi.
Ponownie wstrzymał marsz.
Ponad dwieście metrów przed nimi zamajaczyły kontury dwupiętrowego domu z zaciemnionymi oknami.
Pluton podszedł jeszcze kilkanaście metrów do celu, potem chłopaki przyjęli dogodną pozycję, tak by nie odstrzelić tyłka koledze, a kapral Świderczak, jak cień, pojawił się tuż obok sierżanta. Pomimo że był najchudszy w oddziale, taszczył ze sobą dziesięciokilogramowego Brena.
Sierżant kiwnął mu, żeby go osłaniał, a sam przylgnął do ziemi i zaczął się czołgać w stronę domu.
Kolejny dzień egzaminu z życia, pomyślał. Makabryczna zabawa w nie daj się zabić.
Gdy sięgnął niewielkiego wykrotu, ułożył się w nim i wychylił ostrożnie, by cokolwiek dojrzeć w gęstniejącym mroku. Na tle ciemnego nieba, z odległości pięćdziesięciu metrów, budynek wydawał się bardziej okazały. Usłyszał jakieś gwizdy i nawoływania. Odwrócił się. Świderczak wskazał na karabin, był gotowy do oddania strzału. Gembicki kazał mu więc zostać na pozycji, a sam podczołgał się jeszcze kilka metrów do przodu. Podniósł się na łokciu i wtedy dostrzegł to, czego się spodziewał – pochyloną sylwetkę niemieckiego żołnierza. Zaskoczeniem okazał się tylko charakterystyczny hełm wojsk spadochronowych.
Szwab gwizdał i wyraźnie kogoś starał się przywołać.
Pies, który przybiegł po chwili, przypominał wilka, ale nie dał się zwabić. Spadochroniarz jednak nie rezygnował, przysmakiem chciał zachęcić zwierzę, by weszło za nim po schodach.
Wiatr przywiał mroźne powietrze, Gembicki, odczuł silne dreszcze na całym ciele.
Świderczak podczołgał się i zrównał z sierżantem.
– Co jest, do jasnej cholery? – szepnął, nie spuszczając oczu z Niemca.
– Może doczołgaliśmy się aż na front wschodni – Jan wysilił się na żart, ale wcale nie było mu do śmiechu.
Spadochroniarz też odczuł zmianę temperatury, bo skulił się, jakby owinął go zimny podmuch wiatru, zignorował psa i nieco oszołomiony pośpiesznie wspiął się po schodach, by zniknąć za drzwiami.
Sierżant leżąc, czuł, jak podmuchy mroźnego wiatru wykradają mu ciepło z twarzy. Wydychane powietrze skraplało mu się na szaliku i zamieniało się w sopelki lodu.
– Zamarzniemy tutaj – syknął Świderczak. – Co to za wyspa. Antarktyda, czy Kapelsche-Veer?
Gembicki położył palec na usta, każąc mu się zamknąć. Wiatr się nasilał, z czarnego nieba jeszcze gęściej posypały się krople zamarzającego deszczu. Przypominały kolce.
– Co proponujesz? – Jan domyślał się, że kapral oczekuje od niego szybkiej decyzji.
– Szkopy pewnie siedzą i grzeją dupska przy kominku i piją jakiś brabancki zajzajer – wskazał na dom. – Wejdźmy tam i spytajmy, czy się z nami podzielą. Bo coś tu jest nie tak. Normalnie to bym sobie jeszcze poleżał, ale jest coraz gorzej – zaczął szczękać zębami. – Chyba że… zaczniemy wiać – zaproponował nagle.
– I co powiesz w sztabie? Już widzę minę Kochanowskiego…
– Srać na rotmistrza.
– Czy aby na pewno?
– Tak na pewno to nie.
– Dość gadania – Gembicki zdecydował. – Idziemy, bo nas dziadek mróz jak nic przeleci tu na gołej ziemi.
Nie musiał mówić kapralowi, co ma robić. Świderczak przekazał najbliższemu strzelcowi rozkazy, wskazując dom. W ciągu kilku minut pluton zajął pozycje: kilku chłopaków ubezpieczyło flanki, większość skierowała lufy karabinów w okna.
– Jak nie wrócimy za pięć minut – wiejcie – Jan rzucił za sobą w ciemność ostatni rozkaz.
– Chyba, że wcześniej zamarzniemy – odpowiedział mu głos z ciemności.
Gembicki ze Świderczakiem poderwali się z miejsca. Przebiegli odległość kilkudziesięciu metrów pochyleni, czujni, z bronią gotową do strzału. Wbiegli po schodach. Sierżant kopnięciem otworzył drzwi i wpadł do pierwszego pomieszczenia. Zarejestrował wszystko wokół siebie jakby w zwolnionym tempie, jakby sam diabeł rozciągnął sekundy w minuty. Wnętrze – trzy krzesła, jeden stół, na blacie kawałek chleba, sztućce i talerze, kubki z kawą. Portret jakiejś damy na ścianie. I dwóch Niemców. Tego pierwszego, który kucał z karabinem przy ścianie, zastrzelił od razu. Roztrzaskał za nim szybę i kawałek ściany.
Drugi Szwab próbował zdjąć karabin maszynowy z krzesła. Dostał postrzał w głowę i upadł na stół, jakby zbierając z blatu zastawę – wszystko wraz z nim runęło na podłogę.
Gembicki spojrzał na drugie drzwi prowadzące do wnętrza domu. Sygnałem dał znać, że w środku musi być jeszcze spadachroniarz.
Kilkoma susami dopadli ściany po dwóch stronach framugi. W tej samej chwili z pomieszczenia wyleciał grad kul, chwilę później granat, który potoczył się po podłodze.
– Wchodzimy! – Sierżant zadziałał instynktownie. Wskoczył do drugiego pokoju, Świderczak za nim.
Dwóch Niemców nie spodziewało się takiego obrotu sprawy. Kucali przyparci do ściany, osłaniając dłońmi głowy przed skutkiem eksplozji.
Świderczak poczęstował jednego kulką w głowę, drugiemu Jan wyrwał karabin z rąk, uderzył go pięścią w twarz, i wraz z nim wylądował na podłodze. Tuż obok upadł kapral. Jeden, dwie, dziesięć sekund…
I nic.
– Niewypał – zarejestrował Gembicki i wstając, podciągnął na nogi nieco oszołomionego Świderczaka.
Niemiec nadal leżał, zaskoczony i oszołomiony nagłym i brutalnym atakiem.
Na zewnątrz rozległ się charakterystyczny terkot MG 42. Odpowiedziały mu strzały z pistoletów maszynowych.
– Spieprzamy! – Świderczak przystawił lufę karabinu spadochroniarzowi do głowy.
– Czekaj! – Gembicki gwałtownie odepchnął kaprala. – Ilu was tu jest? – spytał Niemca w jego języku.
Szwab podniósł się z ziemi, zaczął coś mruczeć pod nosem. Sierżant uderzył go raz, a gdy to nie poskutkowało, przewrócił go na podłogę i zaczął go tłuc kolbą po nodze, miażdżąc mu kolano.
– Gadaj!
Niemiec jęczał z bólu, ale pośpiesznie wymamrotał, że nikogo więcej w domu nie ma, a gdy Jan nie dowierzał, spadochroniarz wyjaśnił, że w tutaj są tylko obserwatorzy, że cała artyleria jest rozlokowana za rzeką. Ku przestrodze dopowiedział też, że w każdej chwili reszta oddziału ma przybyć na Kapelsche-Veer, by obsadzić południową cześć wyspy.
– Spadamy – ponaglał Świderczak.
– Jeszcze minuta. – Gembicki spojrzał na drzwi i wskazał widoczny w drugim pomieszczeniu obraz.
– Co to? – spytał Niemca.
Spadochroniarz odwrócił w tamtą stronę głowę, wzruszył ramionami, nie bardzo rozumiejąc, co ma powiedzieć.
Sierżant cofnął się o krok i strzelił mu w głowę, a potem wszedł do kolejnego pomieszczenia, gotowy do strzału. Wisząca wysoko pod sufitem lampa oświetlała niewielki magazyn, bez okien, z drewnianymi regałami. Wszędzie leżały sterty ubrań, jakieś skrzynki.
- Pilnuj wejścia! To mi zajmie chwilkę. – Rozkazał kapralowi i pośpiesznie zaczął przeglądać półki.
Raki, haki, czekany, konserwy…
A dalej jakieś nieznane wyposażenie.
- Co to, do cholery jest?!
***
...no właśnie, co znaleźli polscy żołnierze i dlaczego Gembicki nakazał szybki odwrót? Kto albo co nadeszło z odległego zakątka wyspy? Albo…
Wystarczy kilka zdań, może akapit albo i dwa, żeby zakończyć tę historię!
Wystarczy dobry pomysł w duchu Dust Tactic, żeby otrzymać nagrodę!
Swoje pomysły przesyłajcie do 11.04.2016 roku na:
wydawnictwo@baldar.pl