Indiana Jones w świątyni zagłady
Śnią się wam czasami korytarze? Mnóstwo korytarzy i pokoi, a w każdym z nich tajemnicze drzwi. Nie wszystkie są otwarte. A tam, gdzie klamka ustąpi pod naciskiem waszych spoconych z przerażenia dłoni, pojawiają się widoki, których nie chcielibyście widzieć. I kolejne pokoje i tajemnicze przejścia. W grze „Ucieczka: Świątynia zagłady” jest podobnie.
To nie jest dom z płyty.
Jeżeli przyjmiemy, że ekipa budująca świątynię, w której przyjdzie spędzić nam kilka rozgrywek, pochodziła z Ameryki Południowej, to spisała się na medal. Żadnych niedociągnięć. Tekturowe kafelki leżą równo, podłoga na połysk. Żetony pułapek i skarbów – we fioletowej i żółtej tonacji – łatwo można od siebie odróżnić.
Po tym cudzie architektonicznym przemieszczać się będziemy dzięki kostkom z określonymi symbolami – jest pochodnia, są ludzie i maski różnego koloru. Podczas rozgrywki towarzyszy graczom muzyka z CD (ewentualnie można ściągnąć utwory z Internetu). Nie liczcie jednak na latynoskie kręcenie bioderkami, z waszych głośników poleci raczej ponura nuta.
No, i na koniec nasi bohaterowie, którymi przyjdzie nam grać. Jest ich sześciu. Są kolorowi i drewniani. Możemy udawać, że to Willie Scott albo Indiana Jones.
Przygotowania do wyprawy.
Celem gry jest wydostanie się ze świątyni, zanim się zawali. Przyczyny zagłady tegoż przybytku nie są znane, można pokusić się o twierdzenie, że jednak ekipa budowlańców z Ameryki nie była taka dobra, jak pisałem, ewentualnie postawić jakąś rozsądniejszą tezę. Zawsze inspiracji można poszukać w przygodach Indiany Jones’a.
Tak czy inaczej, w przeciągu 10 minut musimy odnaleźć wyjście. Znajduje się ono na jednej z kafelek. W międzyczasie trzeba zebrać jak największą liczbę klejnotów (ich ilość w grze dostosowana jest do ilości graczy), przez co zwiększymy swoje szanse w ostatecznej ucieczce. Im więcej ich zdobędziemy podczas przemierzania komnat, tym mniej będziemy musieli wyrzucić kości z określonym symbolem, gdy staniemy przed drzwiami, za którymi jest upragniona wolność.
U progu przygody.
Wybieramy kolor naszego bohatera i bierzemy po pięć kostek na gracza. Odliczamy klejnoty odpowiednio do liczby graczy, następnie tasujemy kafelki z komnatami, kafelkę – „wyjście” wtasowujemy między ostanie cztery. Wykładamy na stół kafelkę startową, odpalamy muzykę i…
Rzucamy kośćmi.
Wszyscy naraz!
Poszukiwacze zaginionej Arki.
Każdy z graczy ma do dyspozycji kostki z określonymi symbolami, które pozwalają nam na różne akcje. Możemy:
– odkryć kolejny kafelek komnaty;
– wejść do niej;
– spróbować zebrać klejnoty.
W każdym przypadku o naszym szczęściu decyduje rzut kością. Aby np. wejść do komnaty, trzeba wyrzucić dwóch „biegaczy” albo „klucz” i „biegacza”. Kiedy chcemy uzyskać klejnoty, potrzebna jest nam określona liczba np. „pochodni” (w zależności od komnaty, w której się znaleźliśmy).
Jeżeli wypadnie czarna maska, musimy odrzucić kostkę i dopiero wyrzucenie maski złotej pozwoli nam na jej odzyskanie. Każda strata bardzo utrudnia grę, ale zawsze możemy liczyć na pomoc innego gracza. Jeżeli jego drewniany bohater stoi w naszej komnacie, wyniki się sumuje. Łatwiej wtedy odzyskać utracone kości albo odnaleźć wspólnie klejnoty.
Ewentualnie zamiast rygoru czasowego możemy zastosować w grze klepsydrę. Wtedy to piasek będzie odmierzał czas, który jest nam potrzebny, aby zagłębić się w ciemne korytarze i wrócić do punku wyjścia, zanim klepsydra się przesypie. Jeżeli tego nie dokonamy, tracimy kostkę, przez co osłabiamy nasze szanse na wygraną.
O naszych przygodach będzie głośno.
W dodatkach dochodzą pułapki i artefakty, które bardzo urozmaicają rozgrywkę.
Muzyka w grze wprowadza niesamowity nastrój. Nastrój zagrożenia. Możemy się na chwilę wczuć w rolę Indiana Jones’a. Nie pamiętam, w ile czasu zawaliła się świątynia, po której biegał Harrison Ford i Willie Scott, ale w naszej świątyni macie tylko dziesięć minut.
I bądźcie pewni, że o waszych przygodach będzie się głośno mówić…
U sąsiadów.
Bo ta gra to jazda bez trzymanki!
Krzyki i hałas.
I nie ma chwili wytchnienia.
Tutaj dużą rolę odgrywają emocje.
Dużo emocji.
To po prostu trzeba przeżyć.
A czas biegnie nieubłaganie.
Gramy do końca…
„Ucieczka: Świątynia zagłady” to gratka dla pokolenia, które dawno dawno temu oglądało zmagania Harrisona Forda na kasetach VHS. Ale można też oczywiście grać z dużo młodszymi od siebie. Ta gra sprawdzi się w gronie rodzinnym. Starzy wyjadacze także szybko się „Ucieczką” nie znudzą. Uwierzcie mi. Warto tę grę prezentować także przy spotkaniach towarzyskich.
Gra się świetnie w trzy i więcej osób. Nad stołem słychać wtedy bełkotliwe rady współgraczy, skamlenie o pomoc, przepychanki w korytarzach.
Gra w dwie osoby przybiera bardziej komunikatywną formę. Ale trudniej o zwycięstwo.
Ale tych, którzy myślą, że to tylko dobra zabawa, muszę przestrzec. Wyobraźcie sobie siebie jako drewnianego ludzika w jednolitym kolorze. Samotnego w ciemnym korytarzu. Bez kostek. Bezskutecznie czekającego na pomoc do czasu, aż skończy się…
Muzyka.
Bo czasami nikt po was nie przyjdzie.